Rozpoczyna się kolejny tydzień absurdu na szczytach państwa, gdy dotychczasowi władcy, skazani 15 października werdyktem suwerena na odejście, uczepili się stołków i odrzucają szokującą ich rzeczywistość.
Posłuchaj

Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Nie uznają wyborczej arytmetyki, będącej opoką „demokratycznego państwa prawnego”, jakim konstytucyjnie jest Rzeczpospolita Polska. Przypomnę zatem szokujący PiS werdykt, ale odniesiony nie do głosów ważnych, lecz do wszystkich uprawnionych do głosu 29 532 595 Polaków – podane procenty wyliczone są od tej podstawy. Odwracając znakomitą w naszych realiach frekwencję 74,38 proc. nie wolno zapominać, że 25,62 proc., czyli ćwiartki dorosłych obywateli, przyszłość kraju nie obchodziła. Najwięcej głosów, czyli 39,28 proc., zebrało konsorcjum rozłożone na trzy listy (Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga, Nowa Lewica), ale silnie zjednoczone najważniejszym wspólnym punktem programu. W wersji brutalnej to konsorcjum ośmiu gwiazdek, natomiast w bardziej dyplomatycznej – chodzi o całkowite odstawienie PiS od sterów państwa. Dotychczasowi władcy w klasyfikacji samych komitetów oczywiście zajęli miejsce pierwsze, ale ich wynik 25,87 proc. to jakby mniej od 39,28… Do Sejmu weszła jeszcze płynąca własnym kursem Konfederacja z odsetkiem 5,24, zaś pozostałe 3,99 proc. to uzysk drobnych partyjek oraz głosy nieważne.
Arytmetyka podkreśla niedorzeczność najnowszej propozycji Mateusza Morawieckiego. W poniedziałek, 27 listopada, Andrzej Duda powoła jego kolejny gabinet, zaś desygnowany premier obiecał podać do końca tygodnia jego skład. Zarysował tzw. dekalog polskich spraw, który miałby realizować rząd nie trzeciej kadencji PiS, lecz jakiś wyimaginowany ponadpartyjny, oczywiście pod jego przewodem. Taki propagandowy chwyt podważa dorobek tzw. ula programowego PiS i kolejnych konwencji – czyli jest zdradą partii, ale dokonaną na rozkaz jej najwyższego pana Jarosława Kaczyńskiego. Największy absurd oferty to sposób znalezienia co najmniej 37 głosów brakujących PiS do uzyskania w Sejmie wotum zaufania. Desygnowany premier zwrócił się do szeregowych posłów Trzeciej Drogi, Nowej Lewicy, Konfederacji oraz nawet Koalicji Obywatelskiej, żeby… porzucili swoich wrażych liderów i przyłączyli się do niego! Wabikiem ma być wybranie pojedynczych postulatów z programów różnych partii i wstawienie ich do tzw. dekalogu.
Politycy zszokowani przegraną działają w amoku i wymyślają ośmieszające ich głupstwa. Osiem lat temu Bronisław Komorowski w nocy 10/11 maja 2015 r., kilka godzin po porażce z Andrzejem Dudą w pierwszej turze, ogłosił przeprowadzenie absurdalnego referendum – z głównym pytaniem o jednomandatowe okręgi wyborcze. Naiwnie liczył, że przyciągnie tym do siebie w drugiej turze elektorat Pawła Kukiza. Bezmyślny chwyt nic mu nie pomógł, walkę o reelekcję przegrał, ale mimo to z referendum się nie wycofał. Frekwencja zaledwie 7,80 proc. sięgnęła rekordowego dna w historii wszystkich referendów w Europie po drugiej wojnie światowej. Tamten amok był przykładem ratowania się tzw. rozpaczliwcem, gdy sparaliżowany strachem tonący zachowuje się irracjonalnie i tylko się pogrąża.
Obecnie również rozpaczliwcem usiłuje utrzymać się na powierzchni PiS. Mateusz Morawiecki jedyną pozytywną reakcję na swoją propozycję dostrzeże, patrząc w… lustro. Od posłów partii, do których skierował ofertę, słyszy tylko szyderczy śmiech. Wszyscy przecież pamiętają ośmiolatkę rządów PiS, a jeszcze lepiej kampanię wyborczą, w której wielomilionowe kwoty były nielegalnie transferowane wprost z budżetu lub poprzez państwowe spółki dla ugruntowywania w Polakach przekonania, że wybawieniem kraju jest tylko trzecia kadencja PiS. Efekt jest taki, że szanse Mateusza Morawieckiego na uzyskanie w Sejmie wotum zaufania wynoszą tyle, ile kiedyś wyśpiewał zespół Lady Pank – mniej niż zero.