Inwestorzy doszukują się kolejnych sygnałów końca cyklu podwyżek stóp procentowych zarówno w USA, jak też w Europie. Choć z wypowiedzi Jerome’a Powella, szefa Fedu, wynikało, że stopy powinny sięgnąć poziomu 5-5,25 proc. i pozostać tam na dłużej, to rynek zareagował osłabieniem dolara.
– Mimo to wyceny rynkowe docelowego poziomu stóp spadły w okolice 4,9 proc. Ostatnie dane o CPI oraz wydatkach i konsumpcji pokazały spowolnienie, dlatego rynek zakłada szybszy proces dezinflacyjny – mówi Jarosław Kosaty, analityk Santandera.
– Po środowym przemówieniu Powella nie do końca było wiadomo, dlaczego dolar słabnie. Kluczowe były słowa o dezinflacji, która się rozpoczęła, choć to wciąż początek. Niepokojąco wygląda sytuacja w sektorze usług, gdzie dynamika wzrostu cen jest wysoka. Są pewne czynniki, choćby spadające koszty pracy, które powodują, że przekaz Rezerwy Federalnej będzie coraz bardziej łagodny. Fed zaczął mówić o zakresie, a nie o tempie, co rynek interpretuje jako bliskość zakończenia cyklu – mówi Łukasz Zembik, analityk Oanda TMS Brokers.
Kolejnego dnia sytuacja powtórzyła się po konferencji Christine Lagarde, szefowej EBC. Utrzymała ona zapowiedź o kolejnej podwyżce stóp procentowych o 50 pkt. bazowych w marcu, wskazując na duży poziom inflacji bazowej, luźną politykę fiskalną oraz wysoką dynamikę płac. Pojawiła się jednak niepewność, co dalej, co tym razem pozwoliło umocnić dolara do wcześniejszego poziomu.
– W najbliższych miesiącach podwyżki stóp będą kontynuowane, ale złagodzenie retoryki banków centralnych może sygnalizować, że cykl podwyżek na rynkach głównych zbliża się do końca – mówi Jarosław Kosaty.

Inwestorzy kontra Fed i EBC
Nadmierny optymizm inwestorów może się zderzyć ze ścianą.
– Inwestorzy starają się bardzo agresywnie kontestować to, co mówią banki centralne. Zobaczymy, czy to się uda, bo nie da się tak robić w nieskończoność. To jest duże ryzyko z punktu widzenia rynku, bo w którymś momencie banki centralne powiedzą „sprawdzam”. Jeżeli nie pojawią się lepsze dane z USA, to ciężko będzie odwrócić tę percepcję – mówi Piotr Popławski, analityk ING BSK.
Pierwszą okazją były piątkowe dane z amerykańskiego rynku pracy.
– Zaskakująco dobre dane dały wsparcie dolarowi. Mocny dolar to ponownie zła wiadomość dla złotego, który po publikacji danych stracił nie tylko do „zielonego”, ale również do euro. NFP pokazały siłę, co jednocześnie jest zaproszeniem dla Fedu do pozostania wciąż restrykcyjnym bankiem centralnym – mówi Łukasz Zembik.
Choć w środę EUR/USD przebiło poziom 1,10, to w piątek było już bliżej 1,08.
– Mamy wyraźną dywergencję między tym, czego oczekuje rynek, a tym, co komunikują banki centralne. Gdyby się okazało, że rynek się myli co do szybkiego spadku inflacji, mogłoby to skutkować umocnieniem dolara i wzrostem obaw inflacyjnych. Nie jest to wykluczone, biorąc pod uwagę naturę wzrostu inflacji w USA, m.in. fakt, że ostatnie zniżki inflacji to głównie efekty bazowe, a na rynku pracy schłodzenia nie widać – mówi Jarosław Kosaty.
Jego zdaniem walka z inflacją potrwa dłużej, niż oczekują inwestorzy.
– Interpretacja banków centralnych jest bliższa prawdzie, gdyż procesy dezinflacyjne będą trwały wolniej, niż wycenia to rynek. Dlatego zakładamy umocnienie dolara i osłabienie złotego w perspektywie kilku miesięcy. Trwała poprawa nastrojów inwestycyjnych na korzyść złotego powinna się pojawić dopiero po definitywnym zakończeniu cyklu podwyżek stóp na rynkach głównych i odbudowie tempa wzrostu gospodarczego w Polsce w kolejnych kwartałach br. – mówi Jarosław Kosaty.
Złotemu sprzyja słabnięcie dolara
Choć w ciągu trzech miesięcy złoty umocnił się względem dolara o ok. 10 proc., to względem euro kurs niewiele oddalił się od poziomu 4,70.
– Od dłuższego czasu złoty radzi sobie dużo gorzej niż waluty regionu. Dolar osłabia się od kilku miesięcy, co przekłada się na pozytywny sentyment na giełdach, a złoty względem euro jest w szerokim trendzie bocznym. Spora w tym zasługa zbliżającego się orzeczenia TSUE [ws. wynagrodzenia za korzystanie z kapitału w sporach banków z frankowiczami – red.] i związanej z tym niepewności. Choć wszystkie banki centralne w regionie zakończyły cykl podwyżek stóp, to Węgry mają wyższy poziom, co sprawia, że popularną transakcją jest sprzedawanie złotego oraz kupowanie forinta. Jeżeli dolar przestanie się osłabiać, to trzeba się spodziewać, że odbije się to na złotym – mówi Piotr Popławski.
Tymczasem węgierski forint od grudnia spadł z ponad 410 za euro do poniżej 390.
– W Polsce stopy są stabilne od pewnego czasu i nic nie wskazuje, że to się w najbliższym czasie zmieni. Biorąc pod uwagę złagodzenie stanowisk głównych banków centralnych, sytuacja krótkoterminowo stała się pozytywna dla złotego. Mniej podwyżek w USA i strefie euro oznacza mniejszą presję na złotego. Ta sytuacja jest przejściowa – jedynie ograniczone umocnienie złotego pokazuje, że ten potencjał aprecjacyjny polskiej waluty jest ograniczony. Widzimy na horyzoncie pewne czynniki, które sprawią, że w najbliższych tygodniach kurs złotego wobec euro będzie się kierował w okolice 4,73-4,74. Obecną sytuację traktujemy jako korektę przed dalszymi próbami osłabiania złotego zarówno wobec euro, jak też dolara – mówi Jarosław Kosaty.
– Bardziej gołębi Fed to dobra wiadomość dla regionu, bo będzie maleć awersja do ryzyka. Przekłada się to na umocnienie forinta, korony czeskiej i złotego. Złoty idzie w górę, gdy nie ma zdarzeń nadzwyczajnych oraz ucieczki kapitału do bezpiecznych przystani. Fundamenty polskiej gospodarki są dobre na tle innych krajów – gospodarka nie zwalnia tak mocno. Przecena złotego z powodu pandemii czy wojny była ponadprzeciętnie duża, dlatego rynek wraca do równowagi. Jest jeszcze przestrzeń dla umocnienia złotego. Fakt, że RPP zakończyła cykl podwyższania stóp procentowych, nie będzie w tym przeszkadzać – mówi Łukasz Zembik.