Czy jesteśmy gazowo bezpieczni?
– Nie – odpowiedziała w trakcie wtorkowej debaty Małgorzata Kozak, dyrektor rozwoju rynków i spraw konsumenckich w Urzędzie Regulacji Energetyki.
Magazyny bardzo potrzebne
Po pierwsze, argumentowała Małgorzata Kozak, o bezpieczeństwie decydują dziś magazyny gazu, a tych mamy za mało. Są wprawdzie wypełnione w 88 proc., co w środku zimy jest dobrą informacją, ale ich pojemność to ok. 1/5 krajowego zapotrzebowania na gaz. To nie wystarcza, potrzebna jest rozbudowa. Po drugie, dziś gazu nam wprawdzie wystarcza, ale to dlatego, że ze względu na wysokie ceny i łagodną pogodę zużycie spadło o ok. 20 proc. Po trzecie, rynek sprowadzanego drogą morską gazu skroplonego (LNG) silnie zależy od sytuacji w terminalach czy liczby tankowców. Przykładowo, pożar w jednym z amerykańskich portów wywołał w połowie zeszłego roku wzrost cen LNG. Jednocześnie rośnie popyt na LNG ze strony rynku chińskiego czy indyjskiego, co wpływa na cenę, a budowa nowych terminali wymaga rozbudowy sieci.
– To wszystko oznacza, że bezpieczeństwo energetyczne kosztuje – zauważa Małgorzata Kozak.
Mrożenie nie ustanie
Debatę pod hasłem „Energetyka 2023: przesilenie?” zorganizowało Forum Energii i Polityka Insight. Pytana w debacie o przewidywania na 2023 r. Małgorzata Kozak wskazywała, że uruchomione w zeszłym roku państwowe interwencje na rynku energii, głównie w ceny, tak łatwo nie znikną.
– Nie będzie prosto wrócić do konkurencji, bez widocznej ręki państwa lub wszystkich państw członkowskich (UE – red.) – mówi Małgorzata Kozak.
Nie będzie to proste do tego stopnia, że dyrektorka URE przyznała, że niestety wyobraża sobie dalsze mrożenie cen prądu i gazu w 2023 r.
Dalszego mrożenia cen gazu i prądu spodziewa się, i też dodaje „niestety”, Monika Morawiecka, starszy doradca w Regulatory Assistance Project. Nie wyobraża sobie tego natomiast Dorota Dębińska-Pokorska, partner w PwC.
– Społeczeństwo nie zauważy kryzysu, bo nie będzie miało bodźców do oszczędzania – alarmuje Dorota Dębińska-Pokorska.
Monika Morawiecka przyznaje zaś, że zdumiewa ją to, jak różna w porównaniu z Zachodem jest reakcja Polski na obecny kryzys. Tam widzi nacisk na rozwój źródeł odnawialnych lub na to, by popyt reagował na ceny. W Polsce tego nie widzi.
Gospodarstwa można aktywizować
Małgorzata Kozak wskazuje jednak, że dyskusje na temat skali ochrony odbiorców i ich aktywizowania trwają. Regulator prowadził nawet badania pilotażowe, pytając przemysł i gospodarstwa domowe o to, czy byliby skłonni dopłacić do rachunku w zamian za większą pewność dostaw.
– Przemysł odpowiadał, że ciągłość to dla niego priorytet, bo przerwy oznaczają ryzyko wypadków i zagrożenie zdrowia pracowników. Dla gospodarstw domowych nie miało to natomiast wielkiego znaczenia – podsumowuje Małgorzata Kozak.
To oznacza, jak wskazuje dyrektorka URE, że odbiorcy indywidualni mogliby być bardziej aktywni.
500 m, ale po wyborach
W czasie debaty padło odwieczne już pytanie o losy tzw. ustawy 10h, której celem jest liberalizacja prawa dla wiatraków i zmniejszenie ich obowiązkowej odległości od zabudowań. Ze względu na tarcia wewnątrz Zjednoczonej Prawicy prace nad liberalizacją ciągną się od ponad pół roku, a pierwotnie proponowany limit 500 m został w ostatnich dniach podniesiony do 700 m (przeciętnie wieża wiatraka ma od 85 do 139 m).

Żonglowanie metrami.
Dziś wiatraki nie mogą być budowane bliżej budynków niż wynosi 10-krotność ich wysokości. Miało to zostać zmniejszone do 500 m, ale na ostatniej prostej przedstawiciel PiS wrzucił poprawkę o 700 m. Czy uda się uchwalić nowe przepisy i w jakiej formie?
Dorota Dębińska-Pokorska straciła już wiarę, że ustawa zostanie uchwalona przed wyborami. Z kolei Monika Morawiecka i Małgorzata Kozak sądzą, że o ile przed wyborami poziom 700 m zostanie utrzymanym, o tyle po wyborach zostanie ponownie zmieniony na 500 m.