Niekoniecznie. Przeciętne wynagrodzenie wciąż rośnie szybko i nie wykazuje oznak spowolnienia, ale to w podwyżkach z 2021 i początku 2022 r. mogło być więcej efektów przejściowych, niż się wydawało, i powoli zaczynają one wypadać z dynamiki rocznej.
W grudniu przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wzrosło o 10,3 proc. rok do roku wobec wzrostu o 13,9 proc. w listopadzie. Dotyczy to tylko firm zatrudniających co najmniej 10 pracowników z sektorów pozafinansowych (około 6 mln osób), ale dane te w miarę dobrze oddają trendy w całej gospodarce. Tak nagłe spowolnienie jest dość zaskakujące, bo po zatrudnieniu i bezrobociu nie widać, aby doszło do jakiegoś tąpnięcia na rynku pracy.
Wiele jednak wskazuje, że w grudniu nie stało się nic nadzwyczajnego. To rok wcześniej nagrody i premie roczne miały nadzwyczajny, jednorazowy charakter. Związane były prawdopodobnie z dobrymi wynikami przedsiębiorstw po pandemii, które przełożyły się na bardziej hojne nagrody. Pracodawcy w ten sposób wynagradzali pracowników za nadzwyczajne wyrzeczenia w czasie jej trwania. W tym roku nie doszło do powtórki. Wprawdzie tradycyjnie wynagrodzenia w grudniu były przeciętnie wyższe niż w listopadzie, ale nie aż tak bardzo jak rok wcześniej.
Od dwóch lat zmiana płac z miesiąca na miesiąc wynosi 0,8-0,9 proc., co daje 10-11 proc. w ujęciu rocznym, i w tym trendzie nie było widać absolutnie żadnego osłabienia pod koniec zeszłego roku. Żeby płace zwolniły, potrzebny byłby albo wzrost bezrobocia, albo wyraźny spadek inflacji. Jedno i drugie może pojawić się w drugiej połowie 2023 r., choć na razie jest to tylko spekulacja.
Patrząc na zachowanie płac w ostatnich 12 miesiącach, dużą zagadką jest to, co stało się w marcu i kwietniu. Wtedy doszło do znaczących podwyżek, które miały trwały charakter pod względem wpływu na poziom płac, ale prawdopodobnie jednorazowy pod względem dynamiki. Te podwyżki wciąż są widoczne w dynamice rocznej i będą widoczne do lutego. Czyli w styczniu/lutym dynamika przeciętnego wynagrodzenia rok do roku powinna być wyższa niż w grudniu, a potem wróci do poziomu bardziej zbliżonego do 10 proc.
Co się wtedy wydarzyło? Czy może się powtórzyć? Jest kilka powodów, niektóre hipotetyczne, inne widoczne gołym okiem. Pierwszy (hipotetyczny) powód jest taki, że doszło wtedy do fali podwyżek wydajnościowych związanych z faktem, że wzrost PKB i wydajności pracy na przełomie lat 2021/22 był potężny. Gospodarka była rozgrzana do czerwoności, realny PKB rósł w tempie niemal 9 proc., wydajność w tempie 7-8 proc., siła przetargowa pracowników była wyjątkowo wysoka, a jednocześnie skok inflacji zapewniał wsparcie w negocjacjach płacowych. Było to jednak zjawisko przejściowe związane z wahaniami gospodarki po pandemii. Teraz takie fale podwyżkowe raczej nie powinny się powtarzać ponad wspomniany już trend wzrostu nominalnych płac. Choć zobaczymy, co się będzie działo w pierwszych miesiącach roku, może nie doceniam siły rynku pracownika.

Drugi powód (widoczny gołym okiem) jest taki, że wpływ na tamten skok miała zmiana regulacji w bardzo dużym sektorze transportu drogowego, w którym zatrudnionych jest kilka procent pracowników z całej gospodarki. Regulacje zmuszały kierowców międzynarodowych do przejścia z diet na tradycyjne wynagrodzenie, co w samym sektorze podbiło przeciętną płacę o 15-20 proc. (kierowcy to tylko część zatrudnionych). Ten element też raczej się nie powtórzy.
Jeżeli płace nominalne będą rosły w Polsce w tempie około 10 proc., to ich realna wartość będzie się kurczyła w tempie około 5-7 proc. Spowoduje to spadek popytu konsumpcyjnego i wywrze presję na ograniczenie podwyżek cen, choć jednocześnie taki nominalny wzrost płac prowadzi do wzrostu jednostkowych kosztów pracy (płacy w przeliczeniu na jednostkę produkcji) o około 6-8 proc., co uniemożliwi obniżenie inflacji do bardzo niskiego poziomu. Mamy więc w Polsce problem polegający na tym, że płace rosną za wolno, by podtrzymać standard życia, i za szybko, by pozwolić na szybki spadek inflacji.